Islandia: Mój ulubiony wodospad i wieczór spotkań!

Krótki weekendowy wypad wypchany mamy do granic możliwości atrakcjami. Jednak staramy się znaleźć chwilę też na planowane już od dawna spotkania. Czy udaje się nam wszystko zrealizować? W sumie tak. Ale po wieczornych rozmowach z Dianą, Damianem i Olą mam niedosyt! Trzeba będzie spotkać się przy kolejnej okazji. Zanim jednak miło spędzimy wieczór, odwiedzamy m.in. mój ulubiony wodospad Gljufrabui. 

Dzień 3, 17.02.2019, część 2/3

Wulkan Eyjafjallajokull i farma

Kolejny postój planujemy przy moim numerze 1 pośród widzianych dotychczas dziesiątek, jeśli nie setek islandzkich wodospadów, ale po drodze mijamy jeszcze słynne miejsce. Farmę Thorvaldseyri położoną u podnóża wulkanu. Wulkanu, który w kwietniu 2010 roku postanowił się przebudzić i sparaliżować na kilka miesięcy ruch lotniczy nad połową Europy. Eyjafjallajokull (czyt. Eijafjatlakokutl) teraz spokojnie drzemie. Chyba nie ma w planie kolejnej erupcji, w przeciwieństwie do swoich braci i sióstr. Ciągle mówi się, że wkrótce wybuchnąć może Katla, Bardarbugna, Grimsvotn… Oby ich erupcje były mniej problematyczne tak dla wyspy jak i ogółem Europy.

Farma Thorvaldseyri doświadczyła sporo złego ze strony wulkanu. Teraz – dzięki pomysłowości jej właścicieli, na miejscu odwiedzić można wystawę poświęconą Eyjafjallajokull. Wystawa ta pokazuje powodowane przez popiół i powodzie polodowcowe wyzwania, przed jakimi stają rolnicy w momencie wybuchów wulkanów na Islandii. Miejsce znajduje się tuż przy krajowej jedynce na południowym wybrzeżu Islandii. Do środka nie weszliśmy, ale wedle posiadanych przeze mnie informacji, wstęp kosztuje 750 koron (ok. 23 zł) za osobę dorosłą, dzieci poniżej 12 roku życia wchodzą za darmo.

W miejscu z widokiem na chyba najbardziej znany wulkan Islandii roi się od turystów. Właściciele farmy musieli z tego względu postawić na wjeździe tabliczkę z informacją, że ta droga jest prywatna – mam nadzieję, że przyjezdni szanują zakaz wjazdu dla osób niepowołanych. Na powyższym zdjęciu Eyjafjallajokull to ten najwyższy wierzchołek, tak niewinnie przysypany obecnie śniegiem.

Steinahellir

Tyle razy tu przejeżdżaliśmy, a miejsce to pomijaliśmy zupełnie go nie zauważając. Tym razem też zawracamy – mąż przypadkiem zauważył z drogi jakąś tablicę informacyjną. Wejście zamknięte jest drewnianą bramą, ale można ją otworzyć. A w środku? Czeka nas przestrzeń ze zwisającymi z góry martwymi o tej porze roku roślinami. Wygląda mi to na paprotki. Ciekawy efekt, muszę zobaczyć to latem! Steinahellir to grota, która służyła przez wieki okolicznym mieszkańcom jako zagroda dla owiec.

To naturalna, ale z czasem pogłębiona przez człowieka grota. Związane jest z nią wiele legend. Jedna z nich mówi, że rosną tu zaczarowane paprocie i ten, kto zerwie jedną z nich, pożegna się w swoim życiu ze szczęściem. Tak było w sytuacji pewnego rolnika, który po zerwaniu paproci stracił krowę, a także w przypadku podróżnika, który winą za zrujnowane zdrowie obarczał właśnie swój nierozsądny czyn. Widziano tu także duchy, między innymi załogi statku, który utknął na mieliźnie na pobliskiej plaży i przeciągnięty został właśnie do tej jaskini.

Trzymając się z dala od roślin, ruszamy dalej.

Islandzkie konie i owce

Czymże byłby wyjazd bez możliwości pogłaskania islandzkiego konia czy zobaczenia islandzkich owiec o tych ich niepokojąco wyglądających oczach. Kilka koników stoi przy ogrodzeniu. Nic się nie zmieniły – wciąż chętne są do pieszczot. I to ich zimowe futro… Latem poza rozmiarem niewiele różnią się od innych koni, zimą jednak porasta je grube i zapewniające ciepło futro. Cały rok spędzają na pastwiskach, w gorsze dni zbierając się w ciasne kręgi i zapewniając sobie nawzajem ciepło.

Po drugiej stronie drogi jest owczarnia. Wydaje mi się, że gdy jechaliśmy w nocy przedwczoraj, paliło się w środku światło, a owce wyglądały przez uchylone drzwi oczekując poranka. Dzisiaj większość z nich jest na łące, z ogromną chciwością szarpią dostarczone przez gospodarza siano. Jest wśród nich jedna, brązowa owca, która już zaczęła gubić zimową wełnę. Takie „dreadowe” owce widzieliśmy dotychczas jedynie w czerwcu, ale to było już lato. Teraz jakby nie patrzeć wciąż mamy tu środek zimy – czyżby zwierzakowi coś się pomyliło? A może wiosna już jest w drodze i na Islandię?

Gdy tak spaceruję poza autem zapominam, że po kąpieli w opuszczonym basenie Seljavallalaug wciąż mam mokre włosy. Jak nic będę chora! A może jednak nie? Po każdym powrocie z Islandii i tutejszych szaleństwach zupełnie nieadekwatnych do pogody wracam i… nic się nie dzieje. Tak naprawdę to chyba nawet tu się hartuję!

Gljufrabui – mój ulubiony wodospad

Dojeżdżamy pod najbardziej znany wodospad Islandii – podświetlany nocą Seljalandsfoss. Jednak nie do niego kierujemy pierwsze kroki – kawałek dalej pośród skał ukryty jest inny wodospad, mój ulubiony Gljufrabui. Po wyjściu z parkingu czeka nas króciutki spacer, ale niestety nie trwa tylko chwili. Wszystko jest niesamowicie oblodzone. Trawa wygląda, jakby ktoś przykrył ją taflą szkła. Wszyscy idą powoli ślizgając się co chwila. Oj, co ja bym dała, żeby mieć tu te nakładki na buty, które otrzymaliśmy na czas spaceru po lodowcu…

W końcu doślizgujemy się i my do wejścia do groty. Gljufrabui to wodospad w znacznej mierze ukryty w skałach. Chcąc go zobaczyć w pełnej krasie, trzeba wejść wypływającym z groty strumieniem do środka. Niezbędne są dobre, wodoodporne ubrania, ponieważ wodospad pryska dookoła sporą ilością wody. Przydają się też wodoodporne buty za kostkę – nie dość, że uniemożliwiają jej skręcenie, to jeszcze czasem jak nie masz gdzie nogi postawić, możesz po prostu przejść strumieniem, bo woda nie jest aż tak głęboka. Szczególnie przy brzegu.

Wewnątrz jaskini jest kilka osób, ale w pewnym momencie zostajemy tu sami. Sporo czasu spędzamy w środku, co kończy się… kolejnym przemoczeniem mojej kurtki :) Znów zapomniałam o dodatkowym zaimpregnowaniu jej. Zupełnie zapomniałam, że nie jest ona tak 100% wodoodporna. Na szczęście spodnie i buty dają radę. Pora ruszyć pod Seljalandsfoss.

Seljalandsfoss

Na piechotę? ?Jest tak ślisko, że dojście pod drugi wodospad zajmie nam naprawdę sporo czasu. Nie ma opcji. Podjeżdżamy na parking, który płatny jest 700 ISK (ok. 20 zł). Próbuję zapłacić Revolutem, ale niestety parkometr karty nie przyjmuje. Ciekawe… Na szczęście mamy inne karty.

Droga do kaskady na szczęście nie jest oblodzona, więc tu poruszać można się znacznie łatwiej. Seljalandsfoss to wodospad, który można zazwyczaj obejść dookoła, ale zimą nie jest to możliwe ze względów bezpieczeństwa. To jedno z najbardziej turystycznych miejsc.

Południowe wybrzeże

Z trasy zjeżdżamy w stronę Eyrarbakki – małej rybackiej osady na południowym wybrzeżu. Wciąż cichu tu i spokojnie, tylko ogromne fale rozbijają się z hukiem i rozbryzgiem widocznym z drogi ponad budynkami. Zatrzymujemy się przy czarnej plaży nieopodal. Fale rzeczywiście są ogromne. Wyskakuję z samochodu w lopapeysie, ale przydałaby się tu jednak kurtka. Jak tu jest pięknie…

Reykjavik i pchli targ Kolaportid

Chcieliśmy zahaczyć jeszcze o jedną jaskinię w okolicy (z lodowymi stalagmitami w środku!), ale droga, którą sądziliśmy, że do niej dojedziemy, na wjeździe ma znak „ślepa uliczka”. Trudno. Nie mamy czasu, żeby jechać dookoła. Na wieczór mamy zaplanowane dwa spotkanie z mieszkającymi tu znajomymi, a jeszcze bardzo zależy mi na zahaczeniu o Kolaportid czynny dzisiaj do 17:30.

Pchli targ

Do Reykjaviku zajeżdżamy szybko, jednak w centrum mamy problem ze znalezieniem miejsca parkingowego. Trafiamy w jakiejś jednokierunkowe uliczki, tracimy czas na kręcenie się. Wreszcie jest miejsce! Nawet całkiem blisko Kolaportid, czyli pchlego targu. To spora hala, w której mam nadzieję znaleźć jakąś fajną lopapeysę w białym kolorze. Niestety większość cen zwala z nóg.

Liczyłam, że będzie tu taniej, ale swetry na większości stoisk kosztują tyle co na lotnisku (17 000 – 19 000 ISK, czyli  ok. 500 – 550 zł). I niestety większość z nich jest trochę na jedno kopyto. Muszę obejść się smakiem. Trudno. Na jednym ze stoisk zauważam lopapeysy za 7 000 – 9000 ISK (niecałe 300 zł), ale niestety nie ma mojego rozmiaru. I tu rzeczywiście wyglądają na używane. W innych miejscach widać, że swetry są nowe. Następnym razem muszę odwiedzić punkt sprzedaży ubrań prowadzony przez Czerwony Krzyż.

Spotkań czas!

Po ok. 15-20 min. jesteśmy na obrzeżach Reykjaviku. Mieszkają tu Diana, Damian i ośmiomiesięczny Kajetan. Prowadzą rodzinnego bloga z Islandią w tle: naszmalyswiat.pl. Są tu już od 3 lat i z Islandią chcą związać całe swoje życie. Mieszkają na bardzo malowniczo położonym osiedlu – miejsce to obecnie robi się jedną z bardziej pożądanych dzielnic. Wcale się nie dziwię. Bloki zbudowane zostały na górce, z której roztacza się ładny widok. Diana opowiada, że z okna sypialni obserwować mogą nocami zorzę. Zazdroszczę!!! Kajtek rozkosznie kręci się pomiędzy nami, a my przemiło spędzamy wieczór. Zegarek jednak tyka niemiłosiernie. Dlaczego ten czas tak szybko płynie?!

Żałuję, że inaczej nie zaplanowałam naszego dnia, ale tak to jest, jak się ma napięty plan. Musimy się zbierać, ale w trakcie serdecznego pożegnania obiecujemy sobie, że widzimy się następnym razem. Po ok. 15 min. jesteśmy z powrotem w centrum. Tylko gdzie by tu zaparkować? Kolejne minuty tracimy na szukanie miejsca, ale w końcu zostawiamy auto pod Hallgrimskirkja – najsłynniejszym kościołem Islandii.

Pędzimy uliczką w dół. Czeka już na nas od dłuższego czasu Ola współtworząca ze swoim mężem Piotrkiem bloga zarchiwumpodroznika.fc.pl. Nienawidzę się spóźniać, ale ciężko było się tak po prostu zebrać. Mamy za mało czasu na oba spotkania, ale nie mogłam zrezygnować z żadnego z nich!

Z Olą umówieni jesteśmy w bardzo przyjemnym miejscu – Cafe Babalu, w samym centrum. Zamawiamy pyszną zupę z baraniną (kelner jak słyszy nasze rozmowy mówi dziękuję, smacznego, do widzenia– jak miło!). Poznaliśmy się przy okazji World Travel Show w Nadarzynie i teraz mamy drugą okazję do pogadania. Śmiechom i żartom nie ma końca, ale Ola musi zbierać się do pracy, a my – na lotnisko. Kolejne spotkanie ponownie niesamowicie szybko nam mija i znów obiecujemy sobie, że widzimy się przy kolejnej okazji. Żebyśmy tylko wreszcie mieli więcej czasu…

Jednak to nie koniec niespodzianek. Islandia ma dla nas w zanadrzu jeszcze jednego asa w rękawie…


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! A może szukasz inspiracji do zaplanowania swojego kilkudniowego wyjazdu? Zajrzyj koniecznie do pozostałych relacji z Islandii! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

  1. Doświadczyłem 2 dni temu i jestem oczarowany tym wodospadem jak i całą Islandią

    1. Chyba mało kto nie podziela tego zdania ;)

  2. Haha, super było się spotkać i do zobaczenia SOON!!!!

    1. Do zobaczenia! Mam nadzieję, że Kajtek szybko dorośnie do prezentu ;) Tak to jest jak się dzieci jeszcze nie ma – trudno trafić w rozmiar, nawet przy pomocy ekspedientki Buziaki dla Was!

  3. he, he, he, no nawet jesteśmy podobnie ubrani:)

    1. Praktycznie identyczny kadr, podobne ubrania – można się pomylić! ;) Tylko światło nieco inne.

  4. Hehe A ja pół roku mieszkałam na skyggnisbraut 24 ;) coś jakby jestem krótkotrwałą sąsiadka twoich znajomych ;) Ale ten świat jest mały…

    1. Ana Maria Ooo, ciekawe!

    2. Diana Demi Marszewska No… od grudnia2017do końca czerwca 2018 ;P

    3. Ana Maria mieliśmy okazję przekonać się już o tej małości świata wielokrotnie ;) Niezły zbieg okoliczności!

  5. Też uwielbiam ten wodospad :) Zdjęcie z grudnia 2017 :)

    1. Jedno z najbardziej niesamowitych miejsc <3

Skomentuj